sobota, 9 lutego 2013

Zaginiona Wyspa cz.2 - Z perspektywy Błękitnej



To miał być koniec. Koniec tego przerażającego mostu otoczonego przez jeszcze bardziej przerażającą wodę. Wkroczyliśmy już na stały ląd. Nagle dało się usłyszeć ogromny huk, a potem dźwięki jakby przesuwanych płyt w jakimś obcym mechanizmie, który od wielu lat nie był uruchamiany. Most znajdujący się za nami runął do wody. Drewniane deski i pale stały się dziwnie strasznie ciężkie. Dało się to wywnioskować z tego, iż od razu poszły spoczywać na same dno morskich otchłani. Odskoczyłam jak najdalej od wody, przerażona. Mój umysł spowiły nie za przyjemne myśli. Jeżeli przeżyjemy podróż po wyspie, a następnie spróbujemy wrócić będzie trzeba albo znaleźć inną drogę powrotną, albo przepłynąć. Ta druga opcja przyprawiała mnie o dreszcze. (Wspominałam kiedyś, że cierpię na obsesyjny strach przed wodą? Nie? To zignorujcie tą informację. Lepiej jak nie będziecie o tym wiedzieć.) Więc - kontynuując. Po wkroczeniu na stały ląd naszym oczom ukazało się wybrzeże. Niby spokojne, bezpieczne, aż chciało się znaleźć jakąś plażę i położyć na piasku. Lecz, nigdy nie wiadomo co można się na tej wyspie spodziewać, dlatego też ruszyliśmy dalej. Krajobraz był równie ' normalny ' co brzeg. Równina porośnięta trawą. Szliśmy w ciszy, jakoby czyhając na niebezpieczeństwo. Im głębiej lądu znajdowaliśmy się, tym podłoże stawało się suchsze, uboższe w roślinność, która przybierała barwę brudnej, wręcz zgniłej zieleni. Także niebo otrzymało szarą barwę, pokryło się chmurami idealnie zasłaniającymi słońce. Po około dwóch godzinach wędrówki w oddali dało się dostrzec las. Martwy, o zgniłym kolorze. Ale najwyraźniej rośliny były żywe, co wręcz nie pasowało do wyglądu. Zatrzymaliśmy się na skraju owego zagęszcza. Noc zapadła szybko. Było o wiele ciemniej, niż na terenach naszej watahy, kiedy słońce zachodziło. Dlatego też zdecydowaliśmy się rozpalić ognisko, od którego trzymałam się jak najdalej było to możliwe. Wszyscy błyskawicznie zasnęli i równie szybko obudzili się. Nie wiadomo czy był to ranek, bądź południe. Niebo ciągle posiadało swą szarą barwę, a przez chmury nie przedostawały się żadne promienie słońca. Ogień przez noc wygasł, pozostała tylko kupka już zimnego popiołu. Pospiesznie zebraliśmy się i ruszyliśmy pełni obaw w głąb lasu. Ciemność wokół nas. Gałęzie drzew były tak splątane z sobą, że światło nie miało szans tutaj dotrzeć. Ale rośliny sobie rosły jak gdyby nigdy nic.  Szliśmy w takowej kolejności – na samym przedzie nieustraszona Alpha czyli Elcia, za nią Dracuchna, potem Rai-kun, ja i nasz ukochany nieboszczyk z różowej trumny – Night. Idąc prawdopodobnie potykaliśmy się o wszystko i nic. Nikt najwyraźniej nie był na tyle mądry aby zabrać taki cud technologii określany magiczną nazwą ‘ latarka ‘. Ewentualnie lampę bądź świecę. No tak, lepiej przedzierać się przez las w całkowitej ciemności. Więc, tak szliśmy sobie. Nagle przestałam czuć aurę Night’a. Obróciłam się za siebie, ale w mroku i tak nic nie dostrzegłam. A powinna tam znajdować się kolorowa obwódka. Nie wystraszyłam się. Wyprzedziłam Rai-kun (przy okazji dźgnęłam ją łokciem w brzuch, może żebro pękło), Dracuchnę i już chciałam dotrzeć do El, gdy ta znikła. Tak samo jak Draca oraz Raicho. Rozglądnęłam się bezskutecznie błądząc wzrokiem po ciemności. Nikogo. Miałam już zamiar iść do przodu w poszukiwaniu innych, gdy poczułam coś, jakby owiniętego wokół mojej kostki. Do tego inne coś wbijało mi się w skórę. Szybka myśl –inteligentny ( bardziej od Rai-kun, hm )krzew z kolcami. Natychmiastowo wyciągnęłam katanę i przecięłam roślinę uwalniając stopę. Ale najwyraźniej roślina nie dała za wygraną. Momentalnie nie mogłam ruszyć prawą dłonią, nadgarstek był unieruchomiony przez gałąź krzewu. Bezskutecznie wierciłam się i wierzgałam. Ten przeklęty chwast był za silny na to ciało. Przybranie smoczej postaci rozwiązało problem. Gwałtownie rzuciłam się przed siebie, czując jak kolce rozcinają skórkę. Te krzaki poruszały się. Rozdzieliły naszą grupę. Chciały nas zabić? To dziwnie brzmiało. Mordercze rośliny. Nikt nie uwierzy. Biegłam w ciszy, ale szybko, torując sobie drogę własnym ciałem. Wykonałam długi skok. Jasne ale przyjemne promienie słońca oślepiły mnie. Poczułam jak spadam. Jak z krawędzi jakiejś przepaści, klifu. Nie wiem ile to było metrów. Ale zapewne dużo. Choć i tak upadłam z kocią gracją na śliską powierzchnię. Moje pole widzenia początkowo było krótkie, niewyraźne. Z czasem się wyostrzyło. Mym krwistoczerwonym ślepiom ukazał się ogromny teren pokryty kryształem. Dokładniej las. Wszystko z jasno błękitnego kryształu, śliskiego kryształu. Rośliny, drzewa, podłoże. Każdy, najmniejszy szczegół był stworzony z tego rzadkiego kamienia. Ponad koronami sztucznych drzew wznosiła się góra. Potężna, a jej szczyt był ośnieżony. Była w samym środku wyspy. To tam mamy zmierzać. Tam prawdopodobnie spotka się nasza, aktualnie rozdzielona grupa.  Zastanawiałam się co się właśnie z nimi dzieje. Czy  im się także poświęciło i trafili do łagodniejszego segmentu wyspy? Czy może zginęli w tym lesie? Nie mogłam tego stwierdzić. Spojrzałam po raz ostatni, na znajdujące się za mną zagęszcza po czym ruszyłam przed siebie. W stronę kryształowego lasu ..
-
Więc streszczając - most nam runął do wody, znaleźliśmy się w lesie, w którym wszyscy się zgubili. [ Przez cholerne, myślące krzewy, tak to wina krzewów. ] Błękitna sobie dotarła do innego segmentu, więc teraz sądzę że wasza wyobraźnia zadziała i stworzycie także nowe fragmenty wyspy. Tylko nie umrzyjcie. No to teraz Draca pisze. c:

3 komentarze:

  1. Pięknie Sanu, pięknie.. Tylko nie wiem, co zrobić z Elcią. Ale fajnie wymyślone.

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 Pikne to je to o to :3

    Teraz ja? Oojej, nie jestem dobra w pisaniu opowiadań ._.
    Mam zacząć pisać od momentu kiedy San skończyła czy od momentu kiedy krzewy zaczęły nas rozdzielać? xD
    Draca może umrzeć, wręcz tego by chciała >D
    San jesteś genialna |D
    Ja się bojeee! D:

    OdpowiedzUsuń