To miał być
koniec. Koniec tego przerażającego mostu otoczonego przez jeszcze bardziej
przerażającą wodę. Wkroczyliśmy już na stały ląd. Nagle dało się usłyszeć
ogromny huk, a potem dźwięki jakby przesuwanych płyt w jakimś obcym
mechanizmie, który od wielu lat nie był uruchamiany. Most znajdujący się za
nami runął do wody. Drewniane deski i pale stały się dziwnie strasznie ciężkie.
Dało się to wywnioskować z tego, iż od razu poszły spoczywać na same dno
morskich otchłani. Odskoczyłam jak najdalej od wody, przerażona. Mój umysł
spowiły nie za przyjemne myśli. Jeżeli przeżyjemy podróż po wyspie, a następnie
spróbujemy wrócić będzie trzeba albo znaleźć inną drogę powrotną, albo
przepłynąć. Ta druga opcja przyprawiała mnie o dreszcze. (Wspominałam kiedyś,
że cierpię na obsesyjny strach przed wodą? Nie? To zignorujcie tą informację.
Lepiej jak nie będziecie o tym wiedzieć.) Więc - kontynuując. Po wkroczeniu na
stały ląd naszym oczom ukazało się wybrzeże. Niby spokojne, bezpieczne, aż
chciało się znaleźć jakąś plażę i położyć na piasku. Lecz, nigdy nie wiadomo co
można się na tej wyspie spodziewać, dlatego też ruszyliśmy dalej. Krajobraz był
równie ' normalny ' co brzeg. Równina porośnięta trawą. Szliśmy w ciszy, jakoby
czyhając na niebezpieczeństwo. Im głębiej lądu znajdowaliśmy się, tym podłoże
stawało się suchsze, uboższe w roślinność, która przybierała barwę brudnej,
wręcz zgniłej zieleni. Także niebo otrzymało szarą barwę, pokryło się chmurami
idealnie zasłaniającymi słońce. Po około dwóch godzinach wędrówki w oddali dało
się dostrzec las. Martwy, o zgniłym kolorze. Ale najwyraźniej rośliny były
żywe, co wręcz nie pasowało do wyglądu. Zatrzymaliśmy się na skraju owego
zagęszcza. Noc zapadła szybko. Było o wiele ciemniej, niż na terenach naszej
watahy, kiedy słońce zachodziło. Dlatego też zdecydowaliśmy się rozpalić
ognisko, od którego trzymałam się jak najdalej było to możliwe. Wszyscy
błyskawicznie zasnęli i równie szybko obudzili się. Nie wiadomo czy był to
ranek, bądź południe. Niebo ciągle posiadało swą szarą barwę, a przez chmury
nie przedostawały się żadne promienie słońca. Ogień przez noc wygasł, pozostała
tylko kupka już zimnego popiołu. Pospiesznie zebraliśmy się i ruszyliśmy pełni
obaw w głąb lasu. Ciemność wokół nas. Gałęzie drzew były tak splątane z sobą,
że światło nie miało szans tutaj dotrzeć. Ale rośliny sobie rosły jak gdyby
nigdy nic. Szliśmy w takowej kolejności –
na samym przedzie nieustraszona Alpha czyli Elcia, za nią Dracuchna, potem
Rai-kun, ja i nasz ukochany nieboszczyk z różowej trumny – Night. Idąc
prawdopodobnie potykaliśmy się o wszystko i nic. Nikt najwyraźniej nie był na
tyle mądry aby zabrać taki cud technologii określany magiczną nazwą ‘ latarka ‘.
Ewentualnie lampę bądź świecę. No tak, lepiej przedzierać się przez las w
całkowitej ciemności. Więc, tak szliśmy sobie. Nagle przestałam czuć aurę Night’a.
Obróciłam się za siebie, ale w mroku i tak nic nie dostrzegłam. A powinna tam znajdować
się kolorowa obwódka. Nie wystraszyłam się. Wyprzedziłam Rai-kun (przy okazji
dźgnęłam ją łokciem w brzuch, może żebro pękło), Dracuchnę i już chciałam
dotrzeć do El, gdy ta znikła. Tak samo jak Draca oraz Raicho. Rozglądnęłam się
bezskutecznie błądząc wzrokiem po ciemności. Nikogo. Miałam już zamiar iść do
przodu w poszukiwaniu innych, gdy poczułam coś, jakby owiniętego wokół mojej
kostki. Do tego inne coś wbijało mi się w skórę. Szybka myśl –inteligentny (
bardziej od Rai-kun, hm )krzew z kolcami. Natychmiastowo wyciągnęłam katanę i
przecięłam roślinę uwalniając stopę. Ale najwyraźniej roślina nie dała za
wygraną. Momentalnie nie mogłam ruszyć prawą dłonią, nadgarstek był unieruchomiony
przez gałąź krzewu. Bezskutecznie wierciłam się i wierzgałam. Ten przeklęty
chwast był za silny na to ciało. Przybranie smoczej postaci rozwiązało problem.
Gwałtownie rzuciłam się przed siebie, czując jak kolce rozcinają skórkę. Te
krzaki poruszały się. Rozdzieliły naszą grupę. Chciały nas zabić? To dziwnie
brzmiało. Mordercze rośliny. Nikt nie uwierzy. Biegłam w ciszy, ale szybko,
torując sobie drogę własnym ciałem. Wykonałam długi skok. Jasne ale przyjemne
promienie słońca oślepiły mnie. Poczułam jak spadam. Jak z krawędzi jakiejś
przepaści, klifu. Nie wiem ile to było metrów. Ale zapewne dużo. Choć i tak
upadłam z kocią gracją na śliską powierzchnię. Moje pole widzenia początkowo było
krótkie, niewyraźne. Z czasem się wyostrzyło. Mym krwistoczerwonym ślepiom
ukazał się ogromny teren pokryty kryształem. Dokładniej las. Wszystko z jasno
błękitnego kryształu, śliskiego kryształu. Rośliny, drzewa, podłoże. Każdy,
najmniejszy szczegół był stworzony z tego rzadkiego kamienia. Ponad koronami
sztucznych drzew wznosiła się góra. Potężna, a jej szczyt był ośnieżony. Była w
samym środku wyspy. To tam mamy zmierzać. Tam prawdopodobnie spotka się nasza,
aktualnie rozdzielona grupa.
Zastanawiałam się co się właśnie z nimi dzieje. Czy im się także poświęciło i trafili do
łagodniejszego segmentu wyspy? Czy może zginęli w tym lesie? Nie mogłam tego
stwierdzić. Spojrzałam po raz ostatni, na znajdujące się za mną zagęszcza po
czym ruszyłam przed siebie. W stronę kryształowego lasu ..
-
Więc streszczając - most nam runął do wody, znaleźliśmy się w lesie, w którym wszyscy się zgubili. [ Przez cholerne, myślące krzewy, tak to wina krzewów. ] Błękitna sobie dotarła do innego segmentu, więc teraz sądzę że wasza wyobraźnia zadziała i stworzycie także nowe fragmenty wyspy. Tylko nie umrzyjcie. No to teraz Draca pisze. c:
Pięknie Sanu, pięknie.. Tylko nie wiem, co zrobić z Elcią. Ale fajnie wymyślone.
OdpowiedzUsuń<3 Pikne to je to o to :3
OdpowiedzUsuńTeraz ja? Oojej, nie jestem dobra w pisaniu opowiadań ._.
Mam zacząć pisać od momentu kiedy San skończyła czy od momentu kiedy krzewy zaczęły nas rozdzielać? xD
Draca może umrzeć, wręcz tego by chciała >D
San jesteś genialna |D
Ja się bojeee! D:
Ja bym od krzaków zaczęła.
Usuń